Vimapleck
Chłop
Dołączył: 07 Kwi 2006
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 5/5 Skąd: Magic Land
|
Wysłany: Sob 0:24, 08 Kwi 2006 Temat postu: Tolkienowskie opowiastki... |
|
|
Zazdrość
Ten list zostawię w jego gabinecie przed świtem. Wyjdę przez południowa bramę, kiedy nocne straże się zmieniają. Wyjdę we mgłę płynąca znad Rzeki. Zejdę nad Rzekę, patrząc jak miasto się budzi. Nie chcę, aby mnie odprowadzali ludzie, ani gwardziści ani moi konni, ani nie chcę głośnych pożegnań, ani głosu rogów. Ale z tobą królowo, chcę się pożegnać. Odeszli wszyscy, których kochaliśmy i podziwiali. Również i my, będziemy musieli kiedyś do nich dołączyć, moja królowo. Ale ty, dołączysz do swego męża i nigdy nie będzie mi dane rozmawiać, z najpiękniejszą królową wśród ludzi. Czyż jednak nie powinienem sie cieszyć ze swego, losu ? Z losu syna leśnego królestwa ? Przez ostatnie dni tutaj, w Cytadeli, każdy każdemu czegoś zazdrości. Mało już, pozostało nas, tych, co pamiętają. I każdy czegoś zazdrości drugiemu. Ty mnie, swemu słudze, gwardziście, dowodzącemu całym wojskiem konnym. Ja tobie, choć nie wiem dokładnie czego. Nieodwracalności twego wyboru, czy może ucieczki od tęsknoty ? Obawiam się bowiem, pani moja, najbardziej tej tęsknoty, która będzie mnie nawiedzać gdy popatrze, za siebie na wschodzące słońce. Jakiś czas temu, stary rycerz Rohanu, mówił mi, że zazdrości mi mego daru, mego losu, losu gorszego od niewoli. Powiedział zazdroszcze ci, Łuczniku, że możesz być z nimi. I że będziesz z nimi. Ty ich jeszcze zobaczysz ja, chyba tylko we śnie, jeśli to wogóle możliwe. A potem, zanim umarł, powiedział, że dawniej nie zazdrościł nikomu, a właściwie, to zazdrościł jedynie Samowi. Żył jeszcze parę godzin ale nie zdążyłem go spytać czy śnił. Czy śnił kiedyś o tym, ale mysle, że tak. Przez ostatnie miesiące żyłem wśród żałobnego spiewu i mar pogrzebowych, a nasze harfy nie głosiły niczego prócz trenów więc, zaznałem przez ostatnie miesiące tyle śmierci, ile nigdy nie zaznałem w całym zyciu. Wiedziałaś, że odejde, że czekałem na tę chwile i jej nienawidziłem. Na chwile, kiedy nie będę znał, poza tobą, już nikogo w tym kraju. Każdy dzień nasz, zdawał się wyznaczony od chwili, gdy on został koronowany. Nie wydaje ci się tak czasem? Że kolejność była ustalona? Że, każdy czekał na swój los, gdy ktoś, obok stojący przez tak długie lata, zostawiał nas? Czekaliśmy, na swój los, kiedy nie było już, dla kogo żyć. Moja królowo, żaden kraj nie był tak szczęśliwy jak ten, który obdarowaliście swoją obecnością i pracą i błogosławieństwem. Żegnajcie, przez, których byliśmy nad miarę szczęśliwi. Która byłaś żywym obrazem dawnej Luthien. Żegnaj.
Heri e Karfine
Powieść XX wieku. 6.VI. 2000; Heri e Karfine
_____________________________________________________________
Valarowie, ich opis i ingerencja w sprawy Ardy.
Valarowie byli najpotezniejszymi z Ainurow, duchów ktore stworzyły Ea podczas spiewania Muzyki Iluvatara. Tytul ten otrzymali dopiero po zejsciu na stworzony swiat. Mieli wiele nazw: sindarinska - Belain, oraz inne: Wielcy, Potegi Swiata, Niesmiertelni itp.Valarowie wyrzucili ze swego grona drugiego z nich pod wzgledem majestatu, Melkora, za zadrosc jaka zywil wobec Manwego i wszelkie zlo jakie na swiecie wyrzadzil. Ponadto Melkor podczas trwania Muzyki Ainulindale wprowadzil dysonans, ktory wyrzadzil wiele zla na majacym swoj poczatek swiecie. Valarow bylo 14 (bez Melkora), siedem kobiet i siedem mezczyzn. Celem ich bytu bylo ukonczenie Ardy, na ktorej (po jej skazeniu przez Melkora) musieli zachowac rownowage pomiedzy zywiolami. Nie bylo to proste, gdyz nie znajac zla nie mogli przewidziec postepowania Melka. Postaciami jakie przybrali schodzac na Ea, byly najczesciej sylwetki promieniujace swiatlem oraz majestatem. Po zakonczeniu stwarzania zajeli sie swiatlem i wzrostem. To pierwsze rozwiazali poprzez stworzenie Latarni*. Wtedy rozpoczela sie Wiosna Ardy** a Valarowie osiedlili sie w Almaren. Spokoj nie trwal zbyt dlugo (w naszej rachubie czasu trwal byc moze tysiace lat) gdyz Melkor zniszczyl zarowno Latarnie jak i Almaren. Wowczas wycofali sie do Amanu i zalozyli krolestwo Valinoru a takze wzniesli gory Pelori. Stworzyli rowniez Dwa Drzewa Valinoru, majace oswietlic ich krolestwo. Stworzenie Dwoch Drzew wielu uwaza za najwspanialszy czyn Valarow a piesni i opowiadania moga przekaac tylko cien ich prawdziwego blasku. Majac przeczucie, ze niedlugo przebudza sie Pierworodni poprosili Varde aby choc troche oswietlila ich przebudzenie. Ta biorac iskry z kuzni Aulego stworzyla wiec gwiazdy, za co elfy ja kochaja i obdarzaja najwieksza czcia sposrod Valarow. Gdy elfy obudzily sie, Valarowie bojac sie wyrzadzenia im krzywdy, schwytali Melkora***, oraz przyprowadzili elfow do Amanu. Lecz Manwe nie rozumiejac dobrze zla nie znal jego mozliwosci. Melkor to wykorzystal i przy pomocy Ungolianty - matki wszystkich pajakow zamieszkujacej Araman zatrul Dwa Drzewa oraz doprowadzil do buntu wsrod plemienia Noldorow. Valarowie jednak wiedzieli jak przeciwstawic sie Melkorowi. Z tej checi narodzily sie Slonce i Ksiezyc. Mialy one oslabic pewnosc siebie Morgotha**** i pociesyzc Elfy oraz nowo narodzone plemie Ludzi. Gdy Feanor odszedl z Amanu Valarowie postanowili nie ingerowac w sprawy Srodziemia.***** Nie zrobili tego nawet podczas Walk o Beleriand. Jednak czasami zdarzalo sie ze jednak przeciez stworzeni dla czynienia dobra Valarowie pomagali Elfom w Srodziemiu. Swiadcza o tym takie czyny jak np. wypuszczenie Berena i Luthien z Domow Umarlych, czy pomoc Tuorowi w odnalezieniu drogi do Ukrytego Krolestwa. W pozniejszych czasach Elfy (poza Rodem Feanora) chcialy oddac Silmaril, co ulatwilo podjecie decyzji o wkroczeniu na tereny Srodziemia. Przystapili do Wielkiej Bitwy, gdzie w wielkim gniewie oraz majestacie pokonali Morgotha i wyrzucili poza obreb Ea. Nie zauwazyli jednak sprytnie ukrytego Saurona, ktory pozniej mogl sie stac ich zguba. Pod koniec Pierwszej Ery umiescili na niebosklonie Silmaril Earendila, oraz w nagrode podarowali Edainom Elenne czyli Numenor. Spryt Saurona sprawil ze to Numenorejczycy stali sie bezposrednim
zagrozeniem Blogoslawionego Krolestwa. W 3319 roku bowiem flota Edainow wyruszyla na Valinor zazdroszczac Elfom niesmiertelnosci. Wtedy to Valarowie
oddali Arde we wladanie Eru, ktory w porywie gniewu zniszczyl cala flote Edainow oraz jedyna rzecz ktora kochali Numenor. Z tej katastrofy ocalal jedynie Elendil Wierny, lecz mowa o tym jest gdzie indziej. Zagrozenie ze strony Saurona stale jednak roslo, Valarowie wiec ok 100 roku Trzeciej Ery poslali do Srodziemia Zakon Czarodziejow na czele z Curunirem zwanym przez ludy polnocy Sarumanem. Z ich pomoca ( lub w przypadku Curunira z przeszkoda ) Wolne Plemiona zjednoczyly sie i wypelniajac swe przeznaczenie pokonaly Saurona w Wojnie o Pierscien. Podsumowujac, Valarowie nie ingerowali zbytnio w istote Elfow, gdyz nie nie znali ich przeznaczenia******. Wspierali ich za to ogromna wiedza, ktora wspaniale rozwinela wiele plemion elfickich i ludzkich.
*Dwie wielkie kule stworzone przez Valarow: Illuin i Ormal. Wykul je Aule, Varda napelnila
swiatlem, a Manwe poblogoslawil.
**Okres swiecenia Latarni Valarow i ppobytu Valarow na Almaren
*** Nie schwytali go wczesniej gdyz w porywie gniewu mogliby zniszczyc miejsce snu
Pierworodnych
**** Okreslenie Melkora uzyte po raz pierwszy przez Feanora. Oznacza Czarny Nieprzyjaciel
Swiata
***** Nie znali oni bowiem co jest przeznaczone Dzieciom Iluvatara
****** Niewiedza ta wynikala z tego, ze Dzieci Iluvatara powstaly w Trzecim Temacie
Ainulindale, w ktorym Ainurowie nie brali udzialu.
Opis Valarow.
Manwe (dobry,czysty) Sulimo (Wladajacy Oddechem Ardy)- najwazniejszy wsrod Valarow, jeden z osmiu Aratarow. Byl bratem Melkora oraz mezem Vardy. Wraz z nia mieszkal na bialym szczycie Taniquetil w krainie Ilmarinu. Najlepiej z Ainurow rozumial wole Eru. Podczas spiewania Ainulindale, Manwe skupil sie na swpiewie o ptakach i powietrzu, przez co otrzymal swoj przydomek Sulimo. Byl on bardzo wspolczujacym i madrym Ainurem. Nie chcial wyrzadzac krzywd ludziom. Rozdzielal pary elficko-ludzkie oraz byl przeciwny buntowi Noldorow. Nie rozumial zla przez co Melkor mimo wielkiej madrosci kilkakrotnie zwiodl go. Uwielbial szczep Vanyarow i kochal poezje. Jego ubior jest blekitny a berlo - znak wladzy nad Swiatem - szafirowe. Jest nazywany rowniez Wladca Zachodu i Odwiecznym Krolem.
Varda (wyniesiona wysoko) - Najpotezniejsza Valiera, malzonka Manwego. Byla zaprzysiegla przeciwniczka Melkora i pomagala mezowi czuwac nad Arda. Jest matka wszystkich swiatel Ea. Ona napelnila swiatlem Latarnie, zbierala rose z Telperiona i Laurelinu do studni, stworzyla gwiazdy (za co elfy nazywaja ja Elbereth - Krolowa gwiazd), wytyczyla szlak Slonca i Ksiezyca, oraz na znak pokonania Melkora umiescila na niebie siedem najjasniejszych gwiazd, oraz w pozniejszych czasach gwiazde Earendila. Bardzo czesto udzielala pomocy bladzacym w ciemnosciach Srodziemia. Jedna z istot ktorym udzielila pomocy byl hobbit Sam Gamgee, ktory pokonal Szelobe dzieki Flakonikowi Galadrieli wzmocnionemu przez swiatlo Elbereth. Varda byla takze najpiekniejsza z Valier. Miala wiele przydomkow: Tintalle, Gilthoniel, Elentari oraz Fanuilos.
Ulmo (ten ktory napelnia woda) - Drugi co do potegi wladca Valarow i jeden z Aratarow. Byl panem wszystkich wod. Pozostawal w bliskiej przyjazni z Manwem. Mieszkal w Oceanie Zewnetrznym lub pod powierzchnia Srodziemia. Rzadzil wszystkimi z mozliwych wod: sztormami, ulewami a nawet kroplami rosy i mgla. Nie lubil zbytnio przybierac cielesnych postaci i rzadko wychodzil na lad biorac udzial tylko w najwazniejszych zebraniach Valarow. W Beleriandzie bardzo czesto udzielal rad elfom i ludziom. Czasami ukazywal im sie bezposrednio, lecz czesciej ukazywal sie w snach lub poprzez muzyke wody. Podczas wojen o Beleriand chronil wielkie rzeki Sirion i Gelion oraz wszystkie rzeki Ossiriandu. Doradzil Finrodowi oraz Turgonowi aby zalozyli tajemne krolestwa. Pomogl Turgonowi przedostac sie do Gondolinu bez wiedzy innych. Pokierowal zyciem Tuora i zaprzyjaznil go z Voronwem, z pomoca ktorego Tuor dotarl do Gondolinu. Ulmo nauczyl muzyki Telerich. Mial rogi zwane Ulumuri, ktorych muzyki nie dalo sie zapomniec. Zwany jest Wladca Wod oraz Krolem Morz.
Aule - Jeden z Aratarow. Trzeci Valar pod wzgledem majestatu (po Manwem i Ulmo). Byl on tworca Ardy. Stworzyl substancje z ktorej ulepiono swiat. Byl mistrzem wiedzy o wszelkich kruszcach i mineralach. Procz uksztaltowania Ardy jego najwiekszymi dzielami byly Latarnie Valarow oraz stworzenie plemienia krasnoludow. Stworzyl ich gdyz nie mogl doczekac sie nadejscia Dzieci Iluvatara. I rozumiejac swoj blad chcial je zniszczyc, lecz poddal je wolki Eru ktory pozwolil zachowac je przy zyciu, pod warunkiem, ze beda spac do czasu nim przebudza sie Pierworodni. Malzonka Aulego byla Yavanna z ktora mieszkal w centrum Valinoru. Jest nazywany Kowalem, Tworca oraz przez krasnoludy Mahalem.
Yavanna (darzaca owocami) - Druga co do znaczenia wsrod Valier i jedna z Aratarow. Siostra Vany. Byla matka wszystkiego co rosnie na Ardzie. Szczegolnie strzegla olvarow. Osobiscie zasadzila wszystkie pierwsze gatunki roslin Ardy. Jej najwiekszym osiganieciem bylo stworzenie Dwoch Drzew Valinoru oraz Galathilliona. Swoim placzem stworzyla owoce Telperiona i Laurelinu, ktore staly sie Sloncem i Ksiezycem. Na poczatku Ardy czesto bywala w Srodziemiu, a ze zlo niszczylo kelvary i olvary szczerze przeciwstawiala sie jemu. Z jej ogrodow w Valinorze powstal miruvor, nektar podawany na swietach Valarow. Jej cielesna forma byla wysoka oraz okryta zielenia. Jej przydomek brzmial Kementari - Krolowa Ziemii.
Mandos(twierdza,wiezienie) - Jeden z Feanturi i Aratarow. Brat Nienny i Loriena, malzonek Vaire. Byl Sedzia Valarow, prowadzil Domy Umarlych. Znal przeznaczenie zawarte w Wielkiej Muzyce iczasami na prosbe Manwego ujawnial je. Jego wiedza wynika ze znajomosci woli Eru, co sprawia, ze byl nieugiety i nie czul litosci. Jeden jedyny raz poznal to uczucie, a stalo sie to wowczas gdy Luthien Tinuviel spiewala przed nim. Jego prawdziwe imie brzmi Namo a Mandos zostalo mu nadane przez Pierworodnych.
Nienna - jedna z Aratarow i Valier. Siostra Mandosa i Loriena. Nie miala malzonka. Poswiecila sie plakaniu nad cierpieniami Ardy a najbardziej nad skazeniem jej przez Melkora. Jej lzy przyspieszyly wzrost Dwoch Drzew oraz pomogly wydac ich ostatnie owoce. Nienna nie uczyla jednak stalego smutku ale listosci i wspolczucia. Jej najwiekszym uczniem byl Olorin, jeden z Istarich, w Srodziemiu zwany Mithrandirem lub Gandalfem. Nienna mieszka na najdalszym zachodzie Valinoru, a jej okna wygladaja poza Sciany Nocy.
Orome (grzmiacy rog) - Ostatni z osmiu Aratarow. Malzonek Vany. Byl wielkim mysliwym. Z tego powodu czesto odwiedzal Srodziemie i sprowadzil na nie bawoly Arawa. Jego wspanialy wierzchowiec nazywa sie Nahar a rog Valaroma. Bardzo kochal rowniez drzewa. To on podczas pobytu w Srodziemiu odnalazl przebudzone juz elfy. Orome i Tulkas sa tymi z Valarow, ktorzy dokonuja czynow mestwa. Mieszkal na poludniu Valinoru gdzie bylo bardzo wiele lasow. Jego imiona to Araw, Bema, Aldaron oraz Tauron.
Vaire - Nie wchodzi juz w sklad Aratarow. Jest malzonka Mandosa. Zajmuje sie tkaniem gobelinow, na ktorych utkane sa wszystkie historie zachodzace w czasie. Gobeliny te wisza na scianach Domow Mandosa.
Vana - mlodsza siostra Yavanny i malzonka Oromego. Opiekuje sie ptakami i kwiatami, ktore ja ubostwiaja. W Valinorze miala ogrody ze zlocistymi kwiatami. Jest nazywana Wiecznie Mloda.
Lorien (wladca snu) - Valar, jeden z Feanturich. Brat Mandosa i Nienny. Jego malzonka byla Este. Lorien, a wlasciwie Irmo, byl panem snow i wszelkich wizji. Wraz ze swa zona zapewnia odpoczynek innym Valarom i Eldarom. Mieszka w Ogrodach Lorien od ktorych dostal to imie.
Este - Jedna z Valier, zona Loriena. Poswiecila sie leczeniu i kojeniu zmeczenia. Stworzyla rowniez zrodla i sadzawki w ogrodach Lorien. Jej cielesna postac byla ubrana w szarosc.
Tulkas - Ostatni z Valarow, ktorzy zstapili na Ea. Uwielbial mestwo i zapsay. Zszedl na Arde by pojmac Melkora i pokonal go w Bitwie Poteg. Wraz z Oromem scigal Melkora gdy ten zatrul Dwa Drzewa, lecz dzialalnosc Ungolianty pomieszla im szyki. Nie jest myslicielem i nie potrfi udzielac dobrych rad, jest za to wierny. Jego cielesna postac ma zlote wlosy i brode. Podczas jednej z uczt w czasie wiosny Ardy, poslubil Nesse. Znany jako Tulkas Mocny oraz Tulkas Astaldo.
Nessa - Ostatnia z Krolwych Valarow. Byla siostra Oromego i malzonka Tulkasa. Byla bardzo szybka i zwinna, dlatego tez dlubila jelenie i taniec.
Michał Bollin
Valarowie, ich opis i ingerencja w sprawy Ardy; Michał Bollin
_____________________________________________________________
Podróż
Rozdział 1. - Przybycie nieznajomej
Dolina ciągnęła się pasem zielonej trawy pomiędzy wzniesieniami, pośród pól uprawnych. Jej środkiem wiła się droga, równa i bardzo dobrze utrzymana. Dziewczyna szła i szła, aż przekroczyła granice Shire'u. W pobliżu nie było żadnego strażnika, który by jej powiedział, że tego robić nie wolno (Król Elessar, gdy zasiadł na tronie, wydał rozkaz zabraniający, Dużym Ludziom wkraczania do Shire'u), a ona o tym nie wiedziała, bo była z daleka. Z bardzo daleka. Wędrowała jakiś czas przez tę krainę okryta zielonym płaszczem z kapturem, wspierająca się na cienkim mieczu, zamiast na lasce (a przecież była młoda), aż spostrzegła małe istoty, wyglądające jak ludzie, lecz od nich mniejsze. "Co to za rasa?" - pomyślała. Wtedy jeden z tych ludzików (byli to oczywiście Hobbici) przyskoczył do niej z pytaniem:
- Kim jesteś i co robisz w Shire? Nie wiesz, że Dużym Ludziom nie wolno przechodzić przez nasze państwo?
- A skąd mam wiedzieć? Jestem tu obca, przybywam z daleka i nie znam waszych praw - odpowiedziała trochę niegrzecznie i wyprostowała się. Teraz hobbit, który z nią rozmawiał, zobaczył, że jest ona młodą dziewczyną o rysach twarzy zbliżonych do rysów elfów, o jasnobrązowych lokach, wymykających się spod kaptura, i zielonych oczach . Głos miała jasny, dźwięczny. Mówiła Wspólną Mową.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że mówię do elfa - stropił się hobbit. Był on (według hobbitów) jeszcze młody, miał dopiero 27 lat. Był wnukiem słynnego Sama Gamgee, nazywał się Elfstan.
- Nie jestem elfem, jestem człowiekiem. Lepiej powiedz mi kim ty jesteś i kim są elfy?
- Ja jestem hobbitem, nazywam się Elfstan, jestem synem Elanor Pięknej i wnukiem Sama Gamgee - odpowiedział z dumą hobbit. - Zaś elfy to... elfy to elfy. Musisz być, Pani, rzeczywiście z daleka skoro nie wiesz kim są elfy . Na początku myślałem, że jesteś z Gondoru.
- Gondoru? Czy to jakieś królestwo.
- Gondor to najwspanialsze królestwo naszych czasów! Odkąd Król powrócił, Gondor stał się jeszcze potężniejszym i wspanialszym królestwem niż był za Dawnych Dni. Lecz teraz ty, Pani, się przedstaw, jeśli nie chcesz bym zaraz zawołał straże, które cię zaaresztują.
- Dobrze, dobrze, zapomniałam, już się przedstawiam. Nazywam się Tainewenya, lecz zwą mnie także Raaneheri lub Lindeheri. Przybywam z bardzo daleka. Wędruję, bo lubię. Nie znam waszej krainy, nie znam też królestwa Gondoru, które tak wspaniale opisujesz.
- Więc musisz pójść ze mną, żeby to wytłumaczyć któremuś strażnikowi granicy. Jeśli ci uwierzy, będziesz musiała zaraz opuścić Shire, jeśli nie, będzie cię musiał zaprowadzić do naszego thana, a może nawet do Króla.
- Do Króla? Po co? Ja naprawdę nic złego nie robię.
- Takie jest prawo, jednak myślę, że strażnik ci uwierzy.
- A mógłbyś wcześniej wskazać mi drogę do jakiejś gospody? Od dwóch dni nic nie jadłam.
- Wybacz, lecz najpierw muszę cię zaprowadzić do strażnika. Ale potem, niezależnie od tego czy on ci uwierzy czy nie, myślę, że pozwoli ci coś zjeść.
- Więc chodźmy.
Ruszyli więc. Dziewczyna szła bardzo szybko, tak, że musiała co jakiś czas przystawać, by hobbit mógł ją dogonić i wskazać jej drogę. Wreszcie zobaczyli ciemną sylwetkę strażnika stojącego na posterunku. Zdumiał się on bardzo widząc młodą dziewczynę w towarzystwie hobbita Elfstana. Gdy Elfstan wytłumaczył mu, o co chodzi (nie zapomniał wspomnieć o obiedzie), ten powiedział, że wierzy jej, lecz musi ona natychmiast opuścić Shire i nigdy się tu nie pokazywać, a jeśliby musiała, to niech wpierw zwróci się z prośbą do Króla.
- Dobrze, pójdę stąd natychmiast. Lecz proszę mi wskazać drogę do jakiejś gospody poza granicami tego państwa.
- W Bree jest słynna gospoda "Pod Rozbrykanym Kucykiem". Dojść tam można Wschodnim Gościńcem. To ta droga, na której teraz stoimy.
- Dziękuję i już idę.
I poszła. Wieczorem doszła do gospody. Tam przenocowała i następnego ranka wyruszyła dalej. Dwa dni później dotarła w okolice Wichrowego Czuba. Tam pozostała przez noc. Gdy się zbudziła, słońce stało już wysoko na niebie. " Muszę się pośpieszyć" - pomyślała. Po kilku dniach weszła pomiędzy góry. Szła górską ścieżką, gdy pojawiła się przed nią dolina, jakby specjalnie ukryta; dojścia do niej broniła rzeka. Po chwili dziewczyna doszła do mostu na rzece. Przekroczyła go bez wahania. Wtedy ujrzała coś jak pałac pośród gór, otoczony drzewami. Dotarła do Rivendell.
Weszła do niestrzeżonego budynku i chwilę się przechadzała po pustych salach. Była w sali, w której onegdaj Elrond zwołał naradę i powołał Drużynę Pierścienia. Była też w pokoju, w którym dawno temu odpoczywał ranny Frodo Baggins. Wreszcie doszła do Kominkowej Sali. Płonął tam jeszcze ogień, jakiś człowiek jeszcze siedział na podłodze. Gdy podeszła bliżej, człowiek odwrócił się i spytał:
- Kim jesteś?
- Ja? Ja... Ja przepraszam, że tu tak weszłam... - zaczęła zmieszana, gdyż ujrzała przed sobą twarz elfa. Twarz piękną, ani młodą ani starą. O wieku elfa świadczył tylko błysk w jego oczach. - Nie bardzo wiem gdzie jestem, myślałam, że to opuszczone miejsce.
- Rivendell nigdy nie będzie opuszczone, przynajmniej dopóki ostatni elf nie wypłynie za Morze. Ale to prawda, że niewielu nas tu już zostało - ze smutkiem powiedział elf, lecz zaraz się uśmiechnął. - Ja nazywam się Sillalelot, jestem jednym z niewielu Szarych Elfów , które tu zostały. A ty kim jesteś?
- Nazywam się Tainewenya, lecz zwą mnie też Raaneheri lub Lindeheri. Wybacz, że nie wiem kim są Szare Elfy, nie wiem też co to za miejsce, to Rivendell, lecz pochodzę z bardzo daleka i nie znam tutejszej okolicy, ani tutejszych ludów.
- To dziwne, gdyż masz imię w języku elfów, a twoje przydomki, czy też następne imiona też są w tym języku. Tainewenya znaczy: Zielone Niebo, Raaneheri znaczy: Wędrująca Pani, a Lindeheri: Śpiewająca Pani.
- Nie wiem skąd mam swoje imię, choć wiele razy się nad tym zastanawiałam. Ale w jakiej mowie my mówimy teraz?
- We Wspólnej Mowie - odpowiedział elf.
- Wspólnej mowie? Co to za mowa?
- To mowa wspólna dla całego Śródziemia. Wszystkie istoty mają obowiązek używać jej do obcych.
- Aha. Weszłam przez przypadek w granice jakiegoś tutejszego państwa. Nazywało się Shire i mieszkali tam dziwni ludzie zwani hobbitami.
- Hobbici, istoty dotąd niepojęte przez Mędrców. Dziwny to lud, doprawdy. Zwani są też niziołkami, jak w Rohanie, lub Periannath, u nas.
- Nie wiedziałam, że nie można przechodzić przez ich granice.
- Elfy mogą, Krasnoludy też, tylko ludzie, zwani tam Dużymi Ludźmi nie mogą. To nakaz Króla Elessara.
- Czy jest on elfem?
- Nie, chociaż ma w sobie dużo z elfa. Idziesz do niego?
- Nie, nie znam go.
- Więc dokąd zmierzasz?
- Przed siebie. Lubię wędrować.
- Hmm... Dwa ludzkie pokolenia temu, w Trzeciej Erze, takie upodobanie byłoby dziwne, jeśli nie niebezpieczne. Wtedy tylko Strażnicy wędrowali, ale nie dla przyjemności. I Czarodzieje, choć nie wszyscy. Najwięcej wędrował Gandalf - Sillalelot zamyślił się nagle, jakby wspominał coś, co dawno przeminęło. - To były niebezpieczne czasy, choć jednocześnie były to czasy najbardziej bohaterskich wyczynów. Koniec Trzeciej Ery był czasem odrodzenia dla Gondoru i czasem zmierzchu dla rodu elfów. Przynajmniej w Śródziemiu. - Mówił już jakby do siebie.
- Wybacz, lecz niewiele z tego rozumiem. Możesz mi to wyjaśnić?
- To bardzo długa historia, a dzisiaj jest już wieczór, zaś niektórych rzeczy lepiej nie opowiadać nocą, nawet teraz, gdy Cień już odszedł. Połóż się spać w którejś z pustych komnat. Jutro ci opowiemy Historię Wojny o Pierścień.
- Opowiecie? Jest was tu więcej?
- Tak, nie mieszkam sam w Rivendell, a niektórzy moi przyjaciele, także elfy, znają tę historię lepiej niż ja i mogą ci to dokładniej opowiedzieć. Mnie nie było w tym czasie w samym domu Elronda Półelfa. Z łukiem w ręku strzegłem granic Rivendell, czyli po naszemu Imladris. Wtedy nikt nie mógł się tu niepostrzeżenie wślizgnąć, teraz miejsce to wygląda na opuszczone, choć nie jest. O nie, jeszcze tu mieszkają elfy, zapomniane, izolujące się coraz bardziej od ludzi - w oczach Sillalelota zapaliły się ogniki. Widać było jak bardzo żałował dawnych, wspaniałych, choć niebezpiecznych, czasów. - A przecież za Dawnych Dni ludzie i elfy żyli jak bracia, aż do Ostatniego Sojuszu, do czasu Isildura. Ale to było dawno. - Elf spojrzał na Tainewenyę, a w jego oczach znów błyszczał uśmiech. Jak to elf, rozmiłowany w pieśniach, zaczął nucić pod nosem coś w niezrozumiałym języku:
A Elbereth Gilthoniel,
silivren penna miriel,
o menel aglar elenath!
Na-chaered palan-diriel
o galadhremmin ennorath,
Fanuilos, le linnathon
nef aear, si nef aearon!
- O czym ty śpiewasz? Co to za język? - spytała dziewczyna.
- To język elfów. Śpiewam naszą starą pieśń na cześć Elbereth.
- To jest piękne!
- Język elfów jest uważany za najpiękniejszy język w Śródziemiu, a pieśni w tym języku olśniewały wszystkich, którzy ich słuchali. Jutro ich trochę usłyszysz. Teraz idź spać. Już późno.
- Dobrze.
Następnego dnia Tainewenyę obudziło pukanie do drzwi komnaty, w której spała. To Sillalelot chciał jej powiedzieć, że już ranek. Dziewczyna wyszła z pokoju i poszła do Kominkowej Sali, w której siedziało już kilka elfów. Po lekkim śniadaniu (elfy zwykle nie jedzą dużo) jeden z nich, poważniejszy i dostojniejszy od reszty, zaczął opowiadać o Wojnie o Pierścień, oraz o Dawnych Dniach . Całą opowieść streszczał jak mógł, a i tak, gdy skończył opowiadać, słońce już zachodziło. Wtedy wstał i powiedział uroczystym głosem:
- My, elfy, obywamy się bez obiadu, niektórzy nawet mówią, że żyjemy samymi pieśniami , lecz ponieważ ty, Lindeheri, jesteś dziś tutaj, zapraszam cię na obiad do sali, w której niegdyś ustalono, że Jedyny Pierścień trzeba wysłać na południe i zniszczyć. Skromny to będzie obiad, nie taki jak za czasów Elronda, wtedy nawet królewskie obiady nie mogły się z naszymi równać. Jeśli, oczywiście, wtedy ktoś podawał królewskie obiady, bo trudno było wtedy spotkać prawdziwych królów. Lecz to dawne dzieje. Chodźmy na razie jeść.
W korytarzu Lindeheri (elfy sobie upodobały ten jej przydomek i tak ją nazywały) spytała dostojnego elfa:
- Jak się nazywasz? Dlaczego mówisz o tych dawnych wydarzeniach tak jakbyś w nich uczestniczył?
- Odpowiem ci najpierw na drugie pytanie. Otóż, ja nie uczestniczyłem w wyprawie Drużyny Pierścienia, lecz Legolas, który jest moim przyjacielem, opowiedział mi to po powrocie. A w starszych wydarzeniach, jeszcze za Dawnych Dni, rzeczywiście uczestniczyłem. Elfy, jeśli ich nikt nie zabije, są nieśmiertelne. Jeśli zmęczy je życie w Śródziemiu, mogą wypłynąć z Szarej Przystani za Morze - elf przerwał na chwilę, patrząc w stronę zachodu. - Jeśli chodzi o pierwsze pytanie, to nazywam się Hesin i jestem ostatnim Elfem Wysokiego Rodu pozostałym w Śródziemiu - ostatnie słowa powiedział tak głośno, by wszyscy słyszeli. Powiedział to w momencie, gdy weszli do sali, w której podano obiad.
- Co? Dlaczego wcześniej tego nie powiedziałeś? - zaczęły pytać elfy, Hesin jednak milczał.
Weszli do sali gdzie już czekał obiad. Po skończonym jedzeniu Hesin spytał dziewczynę:
- Dokąd zamierzasz teraz iść?
- Nie wiem, nie znam waszej okolicy.
- Czy chciałabyś zobaczyć mapy?
- Oczywiście, jakkolwiek niewiele by mi dały, gdyż i tak nic nie wiem o krainach leżących w Śródziemiu - odpowiedziała, a Hesin wstał i wyszedł. Wrócił po chwili i położył przed nią mapę Śródziemia, niezbyt dokładną, gdyż dokładniejsze zabrał ze sobą Elrond, kiedy opuszczał tę krainę. "Na wszelki wypadek, pamiętajcie, że Sauron był tylko sługą Nieprzyjaciela, lepiej, żeby najdokładniejszych map nie było w zasięgu różnych nieprzyjaznych rąk" - powiedział, gdy zabierał mapy.
Tymczasem Tainewenya przyglądała się mapie, przyniesionej przez Hesina.
- Mogłabym pójść, tu, do tego lasu zwanego Mroczną Puszczą , potem może do tego jeziora, czy też morza Rhun, dalej nie wiem. Nie macie na tej mapie krain na wschód od Mrocznej Puszczy. Zresztą, nie wiem. A jak ty mi radzisz? - zwróciła się do Hesina.
- Ja radzę ci zostać tutaj. Inne kraje są niebezpieczne, są tam miejsca, z których Cień nigdy nie został wygnany.
- Nie mogę tu zostać wiecznie, nie wytrzymałabym siedząc ciągle w jednym miejscu.
- Więc przepraw się przez Góry Mgliste i popłyń wraz z biegiem Anduiny prosto do Gondoru.
- Nie chcę, chcę coś zobaczyć.
- Więc idź tak jak zaplanowałaś, lecz unikaj Rhunu. To nieznana i niebezpieczna kraina - poradził jej elf. - Jak będziesz w Mrocznej Puszczy, znajdź Leśną Rzekę. Idąc jej brzegiem, trafisz do krainy Leśnych Elfów, mieszkających w kamiennym pałacu. Nie wątpię, że potraktują cię dobrze i wyposażą na drogę, jeśli tylko wspomnisz Imladris. Stamtąd jest niedaleko do Samotnej Góry, gdzie mieszkają krasnoludy. Tam też cię dobrze przyjmą. Przynajmniej dopóki żyją tam potomkowie Gimliego, syna Gloina - dodał po chwili.
- To może ja bym się też wybrał w tamtą stronę? - krzyknął nagle jeden elf.
- Ty chcesz, Aldaistarze? No tak, zanim tu przybyłeś, właśnie tam mieszkałeś. Więc chcesz teraz wracać do domu?
- Nie, nie chcę wracać. Chętnie bym odwiedził mojego brata w Mrocznej Puszczy, lecz nie chcę się tam na dłużej zatrzymywać. Chciałbym trochę powędrować po świecie. Nigdy nie byłem w Gondorze, chciałbym zobaczyć Rohan. Marzę też, żeby zobaczyć Lorien . Hesinie, skoro jesteś elfem Wysokiego Rodu, czemu nie mieszkasz w Lorien? Przecież tam jest miejsce dla najdostojniejszych elfów.
- Mylisz się, to tu mieszkał Elrond Półelf, nie w Lorien. Zresztą teraz Lorien jest opuszczone, wraz z odejściem pani Galadrieli, nastał zmierzch dla Lorien, niegdyś najpiękniejszej siedziby elfów.
- Tak, Lorien było piękne! Złoty Las! Ach, dlaczego pani Galadriela opuściła to miejsce? - westchnął Sillalelot.
- Dobrze wiesz dlaczego. Skończył się czas elfów, zaczął się czas ludzi - odpowiedział mu Hesin.
- Na nieszczęście dla nas. Drogą zapłaciliśmy cenę za pomaganie ludziom.
- Owszem, ale dzięki temu ludzie, którzy się teraz narodzili, żyją na ziemi czystej, wolnej od Cienia.
Sillalelot umilkł i już się tego dnia nie odezwał.
Tę noc Tainewenya spędziła jeszcze w Rivendell, lecz następnego dnia miała już wyruszać razem z Aldaistarem, który postanowił iść z nią przynajmniej jakiś czas. Mieli wyjechać na koniach, gdyż przejście na piechotę takich odległości byłoby bardzo męczące. Dziewczyna dostała gniadego wierzchowca nazwanego Airarokko, zaś elf dosiadał siwego konia o imieniu Telempe. Dolinę Rivendell opuścili przed południem. Skończyła się ona tak niespodziewanie jak się zaczęła. Długo się oglądali za spokojnym, pozornie niezamieszkałym lasem. Las zaś żegnał ich delikatnym szumem liści i śpiewem ptaków. Kończyła się wiosna, zaczynało się lato, mnóstwo kwiatów kwitło dookoła drogi, którą wędrowali. Przed sobą mieli wysoki łańcuch Gór Mglistych.
Rozdział 2. - Goniec w Shire
Gdy Tainewenya jadła kolację w Bree, Elfstan też jadł kolację (drugą zresztą), ale u siebie w norce. Opowiadał przy tym o spotkaniu z nieznajomą, wyolbrzymiając jej piękno:
- Ona wygląda jak elf - mówił. - Tylko, że ma zielone oczy, ale twarz ma jak elf.
- A skąd ty wiesz, Elfstanie, jak wyglądają elfy? - spytał go jego dziadek, stary już Sam Gamgee
- Z twoich opowiadań, dziadku, i z Czerwonej Księgi.
- Elfstanie, idź już spać - wtrąciła się Elanor.
Elfstan wstał od stołu i poszedł spać.
Następnego ranka zbudził go zapach śniadania. Nic nie może obudzić hobbita lepiej niż ta słodka woń. Elfstan wstał od razu i udał się na śniadanie. Posiłek był dość obfity, nawet jak dla hobbita. W chwili, gdy na stole pozostały tylko resztki, Elfstan usłyszał jakiś gwar za oknami. Wyjrzał i zobaczył hobbitów otaczających jakiegoś konnego jeźdźca. Jeździec był Dużym Człowiekiem i siedział na siwym rumaku. Krzyczał:
- Wiem, wiem, że nie można przekraczać granic Shire'u, ale ja przynoszę wezwanie! Wezwanie od Króla Elessara! Powiedzcie gdzie mieszka Sam Gamgee! Mam dla niego wezwanie od Króla!
- Sam, wraz z rodziną mieszka tam, w tamtej norce - powiedział któryś hobbit i jeździec od razu skierował się w tamtą stronę.
Elfstan, nie rozumiał co się dzieje, lecz wiedział, że trzeba zawołać dziadka. Zanim jednak zdążył to zrobić Sam Gamgee już wiedział, że chodzi o niego i sam wyszedł z domu, do którego jeździec nie mógł wejść, gdyż norka była mała; niski człowiek może by się zmieścił, ale goniec królewski był wysokim i postawnym młodzieńcem. [c.d.n.]
Sinduriel
Podróż; Sinduriel
_____________________________________________________________
Upiorne Wieże
Ognisko miło trzaskało na wzgórku w pobliżu wsi. Z miejsca tego widać było niezwykłe miasto, Skalne Wieżyce. Przy palenisku siedziała grupka dzieci w różnym wieku, skupiona wokół jakiegoś przygarbionego starca. Zdaje się, że coś powiedział do nich, po czym chyba najmłodsze z nich zapiszczało, trudno ocenić, czy z radości, czy ze strachu. Starzec znowu coś powiedział, a inne dziecko podało mu gliniane naczynie napełnione cienką zupą.
Starzec był typowym bajarzem, który chodził od jednej wsi do drugiej. Odziany w łachmany, które musiały liczyć sobie co najmniej 5 wiosen. Był brudny i bił od niego nieprzyjemny odór. Ubranie w wielu miejscach podarte, ukazywało wynędzniałą posturę. Jednak starzec miał mądrą twarz, która zmieniała całkiem spojrzenie przyglądających się mu dzieci. Niebieskie oczy zdradzały, że starzec widział niejedno w życiu. Lico miał okrutnie posiekane zmarszczkami, które dodawały mu powagi. Siwe, brudne i posklejane włosy opadały, zasłaniając zaczerwienione poliki.
Gromadka roześmiała się, bo iskra z ogniska wpadła w krzaczastą brew bajarza, a on zaczął uderzać się w głowę, próbując ugasić mały pożar, jaki rozgorzał na jego twarzy. Gdy skończył, dzieci przestały się z niego śmiać, bo wiedziały, że zaraz powie jakąś mądrość, która wywoła wstyd na młodych twarzyczkach. Ale starzec tylko się uśmiechnął i rozejrzał wokół, obdarzając wyjątkowym spojrzeniem każdą z kolei osóbkę. On był dobry. Wyglądał jak wieśniak, który wylądował na ulicy, bo rodzina go wygoniła, ale jego wyniosła mowa zdradzała, że obracał się kiedyś wśród ludzi wykształconych. Zauważył to młynarz, który przycupnął w pobliżu ogniska. Miał podziękować starcowi po tym, jak skończy opowiadać bajkę. Cała wieś miała podziękować, bo dziewięć osób, jakie zasiadały wokół bajarza, stanowiły młodość osady.
-A gdy Maurice zabił smoka, cała Dolina Kwiatów zaczęła płakać. Zrozumiał, że zrobił źle, i postanowił skierować swe...
-Tej opowieści nie chcemy bajarzu-przerwał starcowi jakiś maluch wyglądający na lat pięć. Łatwo było dojrzeć podobieństwo i każdy by szybko zauważył, że jest to dziecko młynarza, który teraz uśmiechał się do siebie, pełny dumy.
-A więc o czym chcecie usłyszeć maluchy?- zapytał bajarz sięgając po strawę.
-Dziaduniu-powiedziała śliczna dziewczynka z blond włosami, wskakując starcowi na kolana. Nieomal wytrąciła miskę, a zaskoczony starzec zachłysnął się zaczerpniętą zupą. Dzieci wpadły w śmiech, a dziewczynka blond włosy mówiła dalej.-Czy znasz prawdę o Skalnych Wieżycach, co się stało, gdy upiory zaczęły zabijać ludzi w dzień Trust?
-Ano, pewno, że zno, przecie on je bajarz-powiedział jakiś chłopak, drugi w kolejności co do wieku po bajarzu.
-Masz rację, opowiadam bajki, z tego żyję, co łaska od wsi do wsi chodzę, bawiąc brzdące swoimi opowiastkami, które przez największych mędrców potwierdzane były-rzekł dumnie starzec, wyciągając ręce do ciepłych płomieni ognia.
-A nas ino kwiatek obchodzi, ile prawdy w tym, byle żeby było ciekawie i straszno- ryknął inny chłopak, który ustępował nieco wzrostem poprzednikowi, ale w rozumie był chyba równy.
-Nie, my nie chcemy bajarzu opowieści strasznych, coś o miłości, może o jakiejś czarodziejce-zapiszczała dziewczynka o kręconych, czarnych włosach.
-Zdecydujcie się dzieci. Myślę, że opowieść o Skalnych Wieżycach będzie ciekawa. Tej wersji nie znacie, bo niedawno odkryto nowe fakty-bajarz pogłaskał dziewczynkę blond włosy po głowie, która odwdzięczyła się niewinnym uśmiechem dziecka, któremu daje się kostkę cukru po obiedzie.
-Co to jest wepsja?- zakrzyknął młody chłopaczek, pokazując braki w mlecznym uzębieniu.
-To jest jedna z kilku opowieści na dany temat, tylko różniąca się czymś- powiedział starzec, unosząc w górę palec i robiąc mądrą minę.
-Aha.
Starzec zaśmiał się w duchu, dobrze wiedział, że dziecko nadal nie rozumie tego pojęcia. Ale domyślał się, że chłopak niezależnie od wyjaśnienia i tak by nie rozumiał. Rozejrzał się wkoło. W oddali, na płaskowyżu majaczyły rozlanymi gdzieniegdzie światełkami Skalne Wieże, które swoją nazwę zawdzięczały czterem tworom skalnym, które wyznaczały kierunki północ-południe, wschód-zachód, przy czym te drugie były niższe dokładnie o połowę od pierwszych. Mówiło się, że skały nazywane Wieżami zostały stworzone przez Mondriana- pierwszego maga, który był znacznie potężniejszy od dzisiejszych arcymagów, chociaż wiedzę miał mniejszą. Miasto znajdowało się na południu, natomiast na wschód od pagórka, na którym się znajdowali, była wieś, z której dzieci przyszły. Tylko w jednym domu paliło się już w kominku, widocznie w innych domach nikt jeszcze nie przebywał. Było już trochę po zachodzie słońca, mrok ogarniał las, który mieli za plecami. W głuszy pohukiwała sowa, z daleka dobiegł ryk jelenia. Było cicho. Starzec wspomniał słowa swojego ojca, który opowiadał, że gdyby udało mu się w młodości zatrzymać króla, zajazd nocy Trust nie miałby miejsca. Czasu nie da się niestety cofnąć. Bajarz miał może siedemnaście lat, gdy przyszło mu przeżyć tą noc, ale po mimo upływu lat, które naznaczyły jego ciało zmarszczkami, cały ten strach, rozpacz i zgrozę świetnie pamiętał. Odezwały się w nim wspomnienia, Spojrzał na znamię, które miał na prawej dłoni, paskudną bliznę, wewnętrzne brzegi po dawnym rozcięciu wypychały się w górę, tworząc brzydkie wrażenie.
-Bajarzu, dobrze się czujesz?- usłyszał głos z daleka.
Powracał powoli do siebie, ujrzał przed sobą dziewczynkę blond włosy, która z zaciekawieniem patrzyła w jego oczy, ich dziwny wyraz.
-Wybaczcie, starość nie radość, zdrzemnąłem się chyba niechcący. Jaką to wam historię miałem opowiedzieć. Aaa, Skalne Wieżyce... Rzecz miała miejsce dawno temu, kilkanaście lat przed bitwą w noc Trust. Była paskudna pogoda, deszcz lał z góry, jak z cebra. W wielkiej sali królewskiego pałacu król Władyk III kręcił się niespokojnie wokół tronu...
***
-To się nie mieści w głowie, chcecie Skalne Wieżyce?
-Panie-przemówił najwyższy z grupy trzech ludzi, wszyscy byli ubrani na jedną modłę-Przecie obiecałeś za odnalezienie córki dać, co znalazca zechce. Nie godzi się teraz wycofywać z danego słowa, kiedy się odnalazła...
Drugi przerwał dryblasowi, podchwyciwszy myśl:
-Gdybyśmy my tam nie byli, nikt nie odnalazłby księżniczki. Rzadko kto tam bywa, a że my, leśne elfy, oraz ten nasz kompan-wskazał na dryblasa, który był człowiekiem.-Znaleźliśmy się w pobliżu, było istnym cudem.
-A ileż wy chcecie zapłaty za ten cud? Całe miasto?!! Czy wam się w głowach z chciwości nie poprzewracało?
Z niewiadomych przyczyn król nie chciał oddać miasta, które tak naprawdę obciążało tylko królewski skarbiec. Przynosiło małe dochody, bo kupcy niechętnie tam wkraczali. Było trudno dostępne, a drogi w okolicy kiepskie. Ponadto znajdowało się w pobliżu gór, w sąsiedztwie ogromnego obszaru leśnego, więc napadów było sporo. Gdy wrzała wojna rasowa, z północnego zachodu nadciągały elfy, a z południa krasnoludy. Miasto w czasie walk kilka razy było zrównane z ziemią, ale nie wiadomo dlaczego kolejni władcy wciąż je odbudowywali. Problemów rasowych właściwie nigdy tam nie brakowało. Do Skalnych Wież nie mogły wchodzić elfy, natomiast sprowadzano rzesze krasnoludów z ekwipunkiem jakby do kopania złota, ale przecież w promieniu 100 mil nie było żył złota, a potoki obfitowały jedynie w otoczaki. Krasnoludów przybywało pełno, ale karczmy świeciły pustkami. Mówiono, że krasnoludy zapadały się pod ziemię. Nikt nie wiedział, jak dużo w tym stwierdzeniu było prawdy. Nikt, poza władcą, a taka sytuacja utrzymywała się przez wieki, aż do dnia, w którym do króla Władyka III przybyli jakieś tam elfy w towarzystwie wysokiego mężczyzny. Władca nie wiedział, co o tym myśleć, ale wydawało mu się, że elfy wiedzą, tego się obawiał od dawna. Zdawał sobie sprawę z tego, że kiedyś musi dojść do takiej sytuacji, ale nie dopuszczał do siebie myśli, że za jego panowania.
Trzeba będzie zrobić porządek, tylko potrzebuję pretekstu, pomyślał. A ów nadarzył się nadspodziewanie szybko.
-Cuda, Wasza Wysokość, są rzadkie...
-A więc i drogie-dryblas dokończył i wyszczerzył czarne zęby.
-Co? Próbujecie mi grozić? Będziecie za to straceni, straż!!!
Trzech rozmówców wyciągnęło nagle miecze. Skąd się one wzięły? Przecież straż musiała ich obszukać! Do sali tronowej wbiegli strażnicy i dogonili tych gwardzistów, którzy jeszcze przed chwilą stali w progu drzwi. Stal zaczęła brzęczeć. Nie słychać było deszczu dudniącego w dach zamku, jedynie stal. Krew wytrysnęła z szyi pierwszego strażnika. Król cofał się, niedługo nie będzie już gdzie. Do sali wbiegli czarodzieje, zaczęli rzucać wszelakie zaklęcia, ale wszystkie spływały jak woda po zbirach. Kolejni strażnicy padali. Elfy zadziwiająco operowali mieczami, chociaż byli specjalistami od łuków.
Dryblas został poharatany zamaszystym cięciem w rękę przez jakiegoś rycerza, który nie wiedzieć skąd zjawił się na sali i walczył u boku gwardii króla. Jeden z elfów sparował ukośnie silny atak mieczem i powiedział coś. Ramię kompana przestało krwawić, a skóra zaczęła się zrastać. Walka trwała nadal, król się cofał, a straż usiłowała pokonać trzech zamachowców, którzy zastawili drogę i zbliżając się do władcy, obnażali zęby w okrutnych uśmiechach.
Magowie próbowali wszelakich sztuczek, ale tamta trójka miała jakąś protekcję magiczną, która blokowała wszelkie czary. Nie wiadomo kiedy, wszyscy strażnicy leżeli na ziemi, ich trupy niewzruszenie patrzyły martwym wzrokiem w przeróżnych kierunkach. Kilka ciał tych, którym przyszło przed chwilą umrzeć, widziało, że dojdzie do przelewu monarszej krwi. Król był zdany na łaskę okrutników, ale oni najwyraźniej nie mieli ochoty okazać takowej.
Władyk III poczuł zimno murów zamkowych, nie miał już gdzie uciekać. Któryś z elfów powiedział coś do reszty, tamci ustąpili, stając w miejscu, z którego postanowili oglądać czyn kompana. Elf posłał paskudny uśmiech, podniósł miecz...
Do sali wpadł jakiś młodzian, rzucił trzy kule w kierunku zbirów i krzyknął do siwobrodego starca, który właśnie próbował jakiegoś zaklęcia:
-Arcymagu, czar mlecznej kuli!!!
...Król poczuł, jak ostrze miecza orze jego nos na dwie części. Nagle ból zatrzymał się w miejscu, nie obejmował dalszych centymetrów ciała, otworzył oczy, zobaczył elfa, który trzymał miecz wbity w jego nos i patrzył z niedowierzaniem na białą błonę, która go otaczała.
Król zemdlał, nie mogąc się doczekać biegnącego do niego czarodzieja, który miał zbadać rozpłatany nos. Na sali zaczęły padać na zimną posadzkę kobiety, skąd się wzięły? Nagle zrobiło się głośno. Wkraczający słudzy zaczęli wynosić trupy gwardzistów, a kolejni czarodzieje sprawdzali, czy może jakiś strażnik żyje. Rycerstwo w moment się rozgadało na temat trzech idiotów w bańce mleka, którzy zaczęli się kłócić. A w rogu sali stało dwóch ludzi, młodzieniec i siwobrody starzec:
-Czyżby to ten wynalazek, który ma zastąpić dwimeryt?
-Tak arcymagu-jego twarz nagle spoważniała, a z ust wypłynęła mowa niemalże artykułowana.- Jeżeli arcymag zechce, jutro pokażę przedmiot moich prób od podszewki.
-Zapowiada się interesująca rozmowa-odparł siwobrody i roześmiał szczerze.
***
Nikt nie zmącił wewnętrznej ciszy, która trwała w sali tronowej przez dobre kilkanaście minut. Pierwszy minister króla próbował przekonać władcę do zmiany zdania. Ten drugi utwierdził się we własnych przekonaniach i stał niewzruszony jak głaz. Deszcz, który kilka godzin wcześniej lał jak z cebra, teraz wydawał się jeszcze hałaśliwszym. Aura rytmicznie wybijała marsza grobowego na dachu wielkiego zamczyska.
Nigdzie nie było widać trójki zuchwalców, która do niedawna folgowała sobie mieczami w sali króla. Widocznie zastanawiali się w jakimś cichym lochu, jak młodzieniec z garścią kulek mógł im pokrzyżować plany. Mieli na to prawdopodobnie nie dużo czasu. Mały pewnie teraz świętował swoje pierwsze zwycięstwo w szkółce magów, delektując się przednim winem z piwnic zamkowych. Im pozostało jedynie karmić się zapachem zgnilizny i smrodem szczurzych odchodów. A także mrożącym na wskroś zapachem śmierci.
-Nie ma odwołania mój ministrze- król zdecydował się przerwać ciszę.- Moje decyzje są nieodwołalne.
-Nawet jeżeli są błędne i pochopne, Wasza Królewska Mość? Czy jesteś królu gotów wziąć odpowiedzialność za to, co może się stać w związku z tą decyzją?
-Oczywiście, w końcu nikt nie będzie płakał po takich szubrawcach, wynędzniałych lizidupach. Cholera niech to wszystko weźmie, targnęli się na moje życie!
-Po tym królu, jak wycofałeś się z danego słowa. Czy masz świadomość Wasza Królewska Mość, że jeżeli każesz ich ściąć po tym, jak sprowokowałeś ich odwołaniem obietnicy nagrody, przestaniesz być wiarygodny? Nie godzi się władcy łamać danego słowa. Co sobie o tym wszystkim ludzie pomyślą? Brak zaufania ze strony ludności, królestwo może na tym stracić bardzo, ale to bardzo wiele!
-A cóż to za wielka sprawa, czterech obrażonych kupców zgniłych owoców da drapaka, handlowców nieludzi.
-Próbowałem królu wpłynąć na ciebie bez obnażania całej prawdy, widzę jednak, że bez drastycznych w moim mniemaniu środków nie będę mógł się obyć. Zatem muszę przedstawić ci władco pełny obraz sytuacyjny.
-Proszę, mów, lubię czasami posłuchać, co w trawie piszczy, o czym to będzie? Tajni szpiedzy w państwie? Błędni rycerze ćwiczyli walkę, a może to jakieś towarzystwo pod urokiem sprzeniewierzone przez naszych magów? Uwielbiam historie szpiegowskie. Gorzej, gdybyś zaczął gadać, że to zdesperowani podatkami kupcy, czy też biedota, której zabicie sprawi, że trzy rodziny stracą ojców.
-Panie, ta sprawa jest znacznie poważniejsza, niż mogłoby się wydawać...
-Nie chcesz chyba powiedzieć, że oni zaczęli się interesować tym, co robimy pod Skalnymi Wieżami? Jeżeli wiedzą o tym, co moja dynastia starała się skrzętnie ukrywać przez tyle wieków, posypią się głowy mój ministrze, chyba lubisz swoją? Tak czy siak nie można ryzykować, a szubrawców ściąć.
-Panie, moja głowa woli pozostać na miejscu, nigdzie jej się nie spieszy. Pozwoliłem sobie porozmawiać z tamtymi oto elfami, tymi którzy targnęli się na twoje życie, o władco, i dowiedziałem się czegoś. Te szkielety, które odkryliśmy w trakcie poszukiwań, należały do ich ziomków, elfów.
Twarz króla zmieniła się momentalnie. Pewność siebie połączona z sarkastycznym uśmieszkiem zmyta została pod naporem wielkiego zdziwienia.
-To, to nie możliwe. Nonsens. Przecież elfy nie mieszkają pod ziemią, bytują w lasach.
-Według relacji tamtych kiedyś było zupełnie inaczej. Istniała grupa elfów, która była związana ściśle z górami... Królu, czy pamiętasz uwagę krasnoludów, że znaleźli mnóstwo skamieniałości roślinnych i rosnące w niektórych miejscach mchy, porosty, oraz drobne roślinki?- władca kiwnął głową i ziewnął przeciągle, ukazując szczątki jedzenia między zębami. Minister postanowił kontynuować.- Elfy mówią, że tam kiedyś była leśna metropolia, pod ziemią, nie potrzebowali w ogóle światła dzięki Świetlnym Kamieniom, które....
-Na demony, przecież tego właśnie szukamy. Toż to skarb-król wybuchnął i równie nieoczekiwanie spochmurniał- te łachudry z lasu już wiedzą i szukają, dlatego prosili o miasto w zamian za uratowanie mojej córki, poćwiartuję ich...
-Niech Wasza Miłość będzie spokojny-uciął szybko swojemu władcy minister- oni tam mają grobowce swoich przodków i zależy im tylko na uszanowaniu pamięci...
-Ja im dam pamięć, im wcale ślepcu nie rozchodzi się o te kurhany, na które załatwiają swoje potrzeby krasnoludy, ich łapy świerzbią na skarb...
-Masz rację, jeżeli ich publicznie karzę ściąć, to może wybuchnąć wojna z elfami o te Skalne Wieże, czy raczej wykopaliska pod nimi. Trzeba będzie to zrobić po cichu.
-Nie możesz ich zabić królu!- do sali wpadł czarodziej, który najwidoczniej podsłuchiwał. Pierwszy minister dal mu jakiś znak, chyba kazał sobie dopomóc.- Shellaya cały czas owija w bawełnę. Nie chce powiedzieć ci wprost, o co chodzi, a to sprawa niezwykłej wagi.
-Na tyle ciężka ta waga, że musisz podsłuchiwać prywatne rozmowy-odpowiedział siwobrodemu arcymagowi władca.-Przypuszczam, że ty też słuchałeś te elfie bujdy i teraz zamierzasz się kłócić?
-Królu-siwobrody się ukłonił.- Nie było innego sposobu. Te dwa elfy oraz człowiek są niezwykłym zjawiskiem świata. Taka kombinacja zdarza się rzadko...
-O co do diaska chodzi...
-Proszę władco, nie przerywaj, za pozwoleniem kontynuuję...Oni należą do Rady Krucjus. Bardzo rzadko pojawiają się tutaj, bo tylko wtedy, gdy muszą spełnić jakąś misję. Członkowie takiej Rady zawsze w spotykają się w mniej lub bardziej niezwykły sposób i próbują wykonać to, co jest im naznaczone odgórnie. Z rozmowy mojej i Shellaya z Radą wynika, że w podziemiach Skalnych Wież oprócz innych ważnych grobów znajduje się kurhan Pierwszego Elfa, który dał początek całej rasie.
-Skoro taki idiota gnije tam w ziemi, to nie ma co rozpaczać, tylko kopać dalej.
-Zaklinam cię królu, nie popełnij błędu, jeżeli ich zetniesz, to wrócą, bo ich trzyma przyrzeczenie, oni staną się upiorami pozbawionymi resztek ziemskiego uduchowienia. Będą wyłącznie zabijać, żeby spełnić zadanie. Królu, nie bądź głupcem.
-Nie dość, że mnie chcesz poprawiać, to jeszcze od głupców wyzywasz?
-Królu, jakżebym śmiał, chcę tylko powiedzieć, że będą siać spustoszenie. Za nimi pójdą przeraźliwe demony. Nie będzie przeproś, śmierć pójdzie za nimi, nic nie pozostanie z twego królestwa, a potomkowie w imię zemsty zgładzeni...
-Tracę cierpliwość, idź arcymagu do wszystkich biesów i nie przeszkadzaj mi.
Głos postanowił zabrać minister, który dotąd tylko się przysłuchiwał rozmowie czarodzieja i króla:
-Wydaje mi się Miłościwy Panie...
-Milcz, jeżeli ty też trzymasz stronę maga, nic nie mów, zostaną straceni za moją obrazę, ale nie publicznie, żeby nie wywołać wojny z elfami.
-Panie, to, do czego możesz doprowadzić przez ich ścięcie będzie gorsze niż dziesięć wojen z elfami...
-Idź precz arcymagu, zanim moja łaskawość dla Ciebie się skończy.
-Panie, na pożegnanie rzeknę tylko, że masz szansę nie zobaczyć tego, do czego doprowadzisz. Z mojego punktu widzenia byłoby to błogosławieństwem.
-Precz powiadam!!!!!!
Gdyby teraz zechciał ktoś zajrzeć do sali, ujrzałby błyskawice odbijające się w wypolerowanej posadzce, władcę Władyka III, rozwścieczonego do granic, o trzęsących się rękach.
Do wielkich drzwi, przy których nie było gwardzistów, zmierzał siwobrody i minister, rozmawiali po cichu, planowali coś wielkiego.
***
Na dziedzińcu stał król, ukryty pod baldachimem trzymanym przez sługusów. W centrum placu stało podwyższenie z pniem, oraz korytkiem. Pod wystającym na dziedziniec balkonem stał arcymag z uczniem, który uratował króla, oraz minister z sześcioletnim dzieckiem. Na plac wyszedł kat w czarnym worku na głowie, jedynymi otworami były te na oczy. Minister po posturze rozpoznał karczmarza jednej z lepszych w mieście gospod. To tak sobie sukinsyn dorabia, pomyślał. Teraz wiem, skąd bierze te wyszukane kreacje dla żony.
Strażnicy wyprowadzili na dziedziniec skazańców. Niebo przeszyły błyskawice. Każdy z nich ma na szyi woreczek, w każdym z nich jedna kulka. Nie można winić młodego czarodzieja za to, co się stanie. Miał prawo taki stop wymyślić. le to się skończy dla tych trzech. Pierwszy na pniu głowę położył dryblas. Wszyscy oprócz pozostałych skazańców, kata i króla odwrócili głowy. Nie jęknął, po głuchym uderzeniu nastąpiło drugie, uderzenie głowy w korytko. Nie było znaczenia, który z elfów pierwszy pójdzie pod topór, oni się nie bali. Strach był rzeczą ludzką. Gdy trzecia głowa wpadała do koryta, niebo zabłysło, wszyscy zobaczyli błyskawicę, która uderzyła w koryto i spaliła je, kat padł na podest oślepiony.
-Oto cena zbrodni-powiedział mądrze arcymag.
***
-Eeee, nudna ta opowieść-jedno z dzieci pozwoliło sobie na uwagę względem historii opowiadanej przez bajarza.
-Poczekaj, poczekaj, jeszcze będziesz się cieszył, że poznałeś tą historię. Jeszcze nie zacząłem opowiadać o nocy Trust.
-Wracając do historii... Po wielu latach...
Nagle dał się słyszeć ryk w lesie, długi, przeciągliwy, przeraził wszystkich na wskroś. Młynarz, który widocznie zasnął, podskoczył do góry i uderzył głową w jakąś gałąź, zaklął paskudnie. Reakcja bajarza była natychmiastowa:
-Chodźcie tutaj wszyscy, za mnie, panie młynarzu, szybko, nie chcę mieć ciężkiego sumienia po pana śmierci- nie trzeba było go długo się prosić, przerażony chłopina skrył się nie tylko za plecami staruszka, ale także za dziećmi, które widocznie miały więcej odwagi od niego.-To prawdopodobnie Sykacz. Jest niebezpieczny, ale mam na niego sposób.
Nagle usłyszeli trzask łamanych gałęzi na skraju lasku, przed gromadkę wypadł dziwny stwór, który wyglądał jak ogromna jaszczurka, takoż się poruszał. Gdy zobaczył ludzi, był prawdopodobnie równie przerażony jak oni, uniósł ogon zakończony skupiskiem kolców i sycząc zaczął podchodzić do gromady.
Bajarz, stojący dotąd spokojnie, wyciągnął z kieszeni swojego podartego kubraka dwie białe kostki, jedną rzucił tuż pod pysk Sykacza. Gdy zwierze wyciągnęło błyskawicznie język, przylepiło zdobycz i wsunęło do pyska, brudny starzec pokazał mu drugą i rzucił w las, krzycząc:
-Glome yim hirm.
Rzuconego zaklęcia dopełnił ruch ręki, który sprawił, że za pędzącym stworzeniem poleciała łuna białego światła.
-Już po wszystkim, teraz nie wróci.
-Dziaduniu, czy ty umiesz czarować?- zapytała ciekawska dziewczynka z włosami blond.
-Zapytaj się mnie o to jeszcze raz, jak skończę opowieść, dobrze dziewczynko?
***
Na wzgórzu stanęło dwóch jeźdźców. Pierwszy na wysokim, czarnym ogierze, ubrany w półzbroję, prawdopodobnie założoną w celach reprezentacyjnych. Potwierdzało się to, gdy popatrzeć na jego głowę, nieosłoniętą żadnym hełmem czuprynę o kolorze słomy. Skóra jego twarzy promieniała w blasku zachodzącego słońca, a sylwetka rzucała na podłoże zniekształcony cień.
Drugi ustępował mu pod wieloma względami: był niski, miał czarne włosy, krótko przystrzyżone na czaszce. Twarz pokrywał brzydki, wielodniowy zarost, który nie do końca zasłaniał paskudną bliznę, ciągnącą się od prawego ucha, aż po policzek. Gniadosz był nieco mniejszy od czarnego ogiera, wyglądał jednak wspaniale. Stanowił przeciwieństwo swojego pana, niechluja.
Rozglądali się wkoło. Jeszcze kilka mil dzieliło ich od Skalnych Wież, miasta, w którym byli wiele razy, a mimo to ciągle powracali. Spojrzenie na zabudowania wywołało uśmiechy na ich twarzach. Tak, jak myśliwy, który wracał do domu, do czekającej żony, szczęśliwy, bez znaczenia, czy udało się polowanie, czy nie. Tak teraz oni się radowali.
-Już niedługo będziemy tam-powiedział niechluj.
-Kocham ten widok bez znaczenia, który to raz tutaj przybywamy. Tyle miesięcy na szlaku, ale dotarliśmy, udało się!
-Pędźmy, bo zmierzch niebawem nadejdzie, a chociaż znamy to miejsce jak własną kieszeń, nie wiadomo, czy może jacyś nowi zbójcy się nie pokażą.
Obaj zaśmiali się serdecznie, powracając wspomnieniami do dzieciństwa. Zapewne też żart mówili sobie już wiele razy.
***
Skalne Wieże już zasypiały. Światła, które zapalały się na nie długi czas po powrocie właścicieli do domostw, teraz przygasały, kończąc swój obowiązek. Cisza się udzielała wszystkiemu oprócz słowików, które dopiero teraz rozpoczynały koncerty. Z pobliskiego, sztucznie utworzonego jeziorka słychać było żaby, a gdzieś w oddali także cykady, które niechybnie postanowiły wtrącić swoje trzy grosze do koncertu. Koncertowi temu przysłuchiwała się z okna jakaś dziewczyna, która co chwilę płakała. Nie wiadomo, czy były to łzy smutku, czy radości.
Wszędzie było spokojnie, ale nie w zadymionej karczmie, pełnej najróżniejszego człeka, od marginesu społecznego, aż po handlarzy zajmujących się cichymi interesami. W pomieszczeniach, w których można było się upić samym zapachem fermentowanych trunków, byli ludzie, krasnoludy, niziołki, ale nigdzie nie było widać elfów, czy też półelfów, dla tych obowiązywał zakaz wchodzenia do miasta. Ludzie szydzili, że w promieniu kilkudziesięciu mil nie ma elfów, ale mylili się, a co noc słychać było śpiewy, a w oczy uderzały nikłe płomyki, które to pojawiały się, to znikały pomiędzy drzewami pobliskiej dziczy.
-Piwa powiadam! Karczmarzu, czyżbyś żonę za ladą chędożył? Bo jeżeli tak, gotów jestem poczekać w imię męskiej solidarności.
Gospoda zatrzęsła się ze śmiechu, a nad wyraz wielki krasnolud przyjął słowa uznania z powodu kolejnego udanego dowcipu. Ze spiżarni wyszła jakaś młoda dziewczyna, przyjęła od karczmarza duży dzbanek z trunkiem i z nieskrywaną niechęcią podeszła do stolika, przy którym siedział ów krasnolud w towarzystwie bardziej od niego nietrzeźwych biesiadników. Tak naprawdę dobrze się trzymał jedynie on, Yufrilk, bo reszta dobranej kompani do przygody, miała nad wyraz kiepskie głowy do picia. Ten najbliżej z lewej siedzący, jakiś niziołek, spał smacznie, pochrapując. Drugi z kolei, człowiek, pokazywał jakiemuś osobnikowi z paskudną gębą i nieświeżym oddechem cztery palce swojej ręki, krzycząc przez całą salę, że tamten jest dupa i nie potrafi liczyć do trzech. Widocznie tamten był zbyt pijany, żeby podejść do kompana Yufrilka i wpieprzyć mu, bo nie udało mu się zrobić dwóch kroków, nie upadając na ziemię. Nie miał nawet siły się podnieść, więc pomogło mu dwóch krasnoludów, którzy wykopali go oględnie i delikatnie mówiąc.
Yufrilk wrócił do swoich kompanów, których stan wcale się nie przedstawiał lepiej od poprzedniego spojrzenia. Pociągnął łyk z dzbanka, bo nie miał już komu polać. Kolejnym towarzyszem był stary krasnolud, który nie przywykł do takich biesiad, spał od kilku godzin, a we znaki wdawały się innym bąki, jakie puszczał. Teraz cała karczma była już pijana, nikt się nie przejmował starym świntuchem.
Na środku karczmy zaczęło się coś dziać. Trwała jakaś zadyma, długowłosy człowiek bił niziołka, który prosił o przebaczenie, krzycząc Gryzeldo. W końcu jatka się skończyła, bo do akcji wkroczyły dwa krasnoludy, inne, niż przedtem. Jak się dowiedział potem Yufrilk z relacji człowieka zasiadającego za sąsiednim stołem, niziołek krzyknął do siedzącego obok niego długowłosego yyy, kocham cię, yyy Gryzeldo, yyy. Nie wiadomo, czy tamtemu nie spodobała się czkawka, czy bardziej niezamierzone szyderstwo, ale złapał go z miejsca za kark i wykopał na środek porządnego lokalu. Dalsza historia była znana krasnoludowi. Dopił swój antałek, po czym podciągnął portki i nieco chwiejnym krokiem poszedł do swojego pokoju na piętrze spitej karczmy. Kątem oka zauważył, jak jakiś śmiałek zajrzał głową w biust żony karczmarza, co się skończyło tak samo, jak wcześniejsza bijatyka. Yufrilk współczuł tym, którzy przedwcześnie żegnali się z karczmą. Przechodząc obok lady, rzucił należność za trunki karczmarzowi.
-Dobranoc.
Dobrej nocy, panie Yufrilk- karczmarz z niedowierzaniem popatrzył za odchodzącym krasnoludem. Sam liczył, że podał im 15 dzbanków piwa, z czego jego rozmówca wypił co najmniej połowę.
***
Xelander zakończył wartę ledwo kilka minut temu, doszedł do domu, rzucił się na łóżko bez kolacji, czy ściągnięcia butów, a już go żona zaczęła strofować, dlaczego tak mało mają. Gdy dowiedział się gwardzista, czego to nie ma każda z kumoszek żony, to tamtej humorek odwrócił się i zapragnęła nieco namiętności. Xelander nie miał ochoty na takie rzeczy, ale wolał to, od gderania żony, którego słuchał od dobrych 15 lat.
Gdy skończył raczej nieciekawy obowiązek, a żona zasnęła dowartościowana tym, że chociaż taaakiego męża sąsiadki nie mają, strażnik zaczął rozmyślać. Dzisiaj był bardzo ciekawy dzień, ale nikt o tym nie pamiętał. Nałożyły się na siebie dwie daty. Dzisiaj przecież jest Trust. Wszystko może się zdarzyć tej nocy. Ludzie świętują, chociaż po takich ilościach piwa nie pamiętają pewnie nawet, za co piją. Ale on dobrze pamiętał, poza tym dzisiaj królowa obchodziła dwudzieste pierwsze urodziny. Według wierzeń elfów taka liczba jest niezwykła. Xelander lubił takie opowieści i często mówił różne historie dzieciom, które zaczepiały go na warcie.
Poza tym życie zbyt go doświadczyło. Jako jedyny przeżył wtedy, na zamku, gdy dwaj elfowie i jeden człowiek próbowali zabić króla. Ledwo się wylizał, chociaż jego rana wyglądała najbardziej poważna wśród tych, którzy jeszcze dawali oznaki życia. Cięty na skos, przez klatkę piersiową, cudem przeżył. Urodził się pod szczęśliwą gwiazdą, życie było dla niego źródłem radości. Ale nie mógł wtedy uwierzyć, że tylko on przeżył po tej zamkowej sieczce . Był najmłodszy z całej gwardii zamkowej, miał dwadzieścia cztery lata. Ale to jemu jednak udało się przeżyć. On był tym wybranym, chociaż zginęli weterani wojenni, wspaniali rycerze i wielcy ludzie. A to on, szary człowieczek uszedł z życiem. Nie wiedział jednak, że przyjdzie mu spełnić wielką rolę, poświęcić się dla innych, o czym zawsze marzył.
Poprosił króla o przeniesienie, a jakiś cyrulik dał mu zaświadczenie o złym stanie psychicznym. Król postanowił jednak odegrać się na strażniku i wysłał go tu, do Skalnych Wież. Władca nie wiedział, że zrobił mu przysługę. Xelander i tak by nie zapomniał.
***
Matromutinis patrzył właśnie przez swój nowy wynalazek-długą lunetę na trójnogu- w rozgwieżdżone niebo. Stał na jedynym balkonie swojej wieży. Po poręczach pięły się w górę dziwaczne roślinki, zapewne efekt działań magika. Na małym, okrągłym stoliku stała księga, do której co chwilę zaglądał czarodziej. Miasto było całkiem spokojne o tej porze. Wieżyce usypiały, tylko co pewien czas słychać było wzmożony rumor w karczmie stojącej nieco na uboczu.
Na nocnym niebie nie było żadnej chmurki, ale powietrze było bardzo ciężkie, zupełnie jak przed burzą. Nie rokowało to przyjemnego snu, przynajmniej dla ciżby, bo Matromutinis był przecież magiem. On potrafił prawie wszystko. Jednak tak naprawdę wszyscy uważali go za niezgrabnego, wiecznie zabieganego człowieczka, nic więcej. A szanować... szanowali, ale tylko wtedy, gdy mieli do niego interes. W pozostałych przypadkach czarodziej Skalnych Wież, podarek od króla dla miasta, był obiektem, na którym zaczepiały się wszystkie oszczerstwa i obelgi.
Od strony Wielkich Lasów, jak je nazywał w duchu czarodziej, powiał niespodziewanie wiaterek. Matromutinis nie zwrócił na to uwagi, patrząc przez metalową rurę na niebo. Jego wielka, pokryta świńską skórą księga również poczuła wiaterek, który sprawił że kilka stron zatańczyło radośnie. Mag nie zwrócił uwagi na to, był zbyt zajęty swoją pracą. Gdy jednak po raz kolejny zajrzał do księgi, żeby porównać układ konstelacji, zdziwił się niepomiernie. Na jednej ze stron widniała duża mama nieba, obrazująca układ gwiazd. Strony te okryte były tytułem Przepowiednie na przyszłość. Mag rzucił okiem na tekst z drugiej strony.
Upiory, Rada Krucjus, kto jest autorem tego, noc Trust, przez głowę Matromutinisa przewijały się pętle różnych myśli i skojarzeń. Przerzucił stronę i ujrzał grafikę przedstawiającą demony, jakich jeszcze nie widział. Wydawało się, że nie ma w nich absolutnie żadnej materii, są tylko łuną, ale skoro można im zadać rany... przecież to nonsens. Nagle coś tchnęło zaczytanego maga, który cofnął się do strony z układem gwiazd. Ze zdziwieniem zauważył, że kilkanaście gwiazd układa się w znak Trust, który miał należeć do pradawnej mowy elfów. Ale to był tylko głupi znak, nieużywany teraz, nikt już nie pamięta, co tak naprawdę oznaczał. Mag nerwowo się poruszył, gdy przyjrzał się innym konstelacjom. Złapał się za głowę. Jak mógł być taki głupi? Nerwowo odsunął się od stolika, prawie przewracając trójnóg. Spojrzał na gwiazdy.
-Baran, Układ Katrepa, Smok, Wielka Kaskada i Mezeo. Na wszystkie biesy, przecież skrajne gwiazdy tych konstelacji tworzą symbol Trust. Jacy byliśmy ślepi, myśleliśmy, że nazwa nocy Trust bierze się od jakichś kwiatków, które tylko dzisiaj kwitną. Potem była... jakaś świątynia na zachodzie, jej kapłanka utrzymywała, że Trust jest obchodzone na cześć jakiejś bogini- czarodziej mówił do siebie.- Jeszcze tysiące głupot było na ten temat. I pomyśleć, że gdyby nie ta głupia przepowiednia, to nie zauważyłbym, że to chodzi o znak na niebie... Ludzie są największymi geniuszami, ale także i ślepcami są niemałymi.
Matromutinis musiał przetrzeć oczy, bo nie wierzył w to, co zobaczył... Znak ułożony na niebie z gwiazd kilku konstelacji zaczął świecić. Światło to stawało się coraz mocniejsze. Gdy wydawało się, że gwiazdy świecą mocniej od słońca, ciała niebieskie nagle wystrzeliły, połączyły się wyraźnie w znak, który teraz dostrzegłby każdy, ale przecież nikt nie patrzył się na niebo, nikt, oprócz maga.
Ostatnia linia połączyła pierwszą i ostatnią gwiazdę znaku, a kolejne wydarzenia były równie nieprawdopodobne jak to, co się dotąd działo na niebie. Łuna światła spadła z nocnego nieba na księgę, która rozbłysła ogniem. Palił się on na księdze, ale jej nie trawił. Wszystko trwało kilka mgnień, gdy luna przestała łączyć znak Trust z księgą, jednak na starym dziele nieznanego autora, które magowi przyszło kupić za grosze na bazarze, pozostała kopia znaku z nieba. Wypalony, nie widać było, aby ogień wytrawił inne miejsca, tylko to. Księga niespodziewanie błysnęła, jak zwierciadło, które odbiło światło, zamknęła się, a błysk, który się powtórzył, zmaterializował okucie dla książki, której już nikt miał nie otworzyć.
Wnet w oddali zawyły wilki, ptactwo zerwało się z lasów, tysiące latających stworzeń zakryło niebo, nie było widać absolutnie nic, ale tylko na chwilę, bo gdy ptaki odleciały, mag musiał dzisiaj po raz kolejny przetrzeć oczy, a na wzrok nie narzekał....
Na horyzoncie pojawił się oddział. Wszyscy świecili światłem, jakim mógł się pochwalić jedynie księżyc w pełni. W oddali zlewali się w jaśniejącą kupę, ale przed nimi, stały trzy upiory. Światło, które od nich biło, wydawało być się dziesięć razy jaśniejsze, a ich sylwetki górujące niczym postać króla nad motłochem. Takie wrażenie miał Matromutinis, który wiedział już, o co chodzi. Wyczytał wszystko w księdze, ale była pewna różnica. Teraz wierzył, że to wszystko było prawdą. Wilki nada wyły, a oddział, który nie był raczej przyjaźnie nastawiony, zaczął się poruszać. Ale nie pędził karkołomnie. Trzech przywódców jechało na przedzie na rumakach-szkieletach, a z tyłu poruszała się reszta. Nie tylko upiory, które wyglądały wypisz wymaluj jak głowy nakryte prześcieradłem, ale także kościeje. Nie musieli się spieszyć, ta noc należała do nich.
***
-
Post został pochwalony 0 razy
|
|